Saturday, January 2, 2010

włócząc sie po slamsach

Chodząc czasami w miejsca w które nawet arabowie rzadko się wypuszczają, można natknąć się na różne sytuacje. Ostatnio chodząc po zaprzyjaźnionej ulicy miszakńców a Ghany i Nigru, byłem świadkiem spektakularnej bójki kobiety z mężczyzną*... Nie czułem się za dobrze, zwłaszcza, że kilka chwil wczesniej odwiedziłem ich i robiłem im zdjęcia. Do tej pory nie wiem, czy powodem tej sytuacji była moja osoba, nikt nie chciał mi powiedzieć o co poszło... Przebywając tych kilka chwil w Tripolisie, na nowo poznałem urok jazdy taxi międzymiastowymi. W Libii ciężko o zauważenie agresji przeciw europejczykowi ale jazda taką taksówka to gorsze niż akt terroryzmu, wsiadasz do ładunku wybuchowego zwanego samochodem na własna odpowiedzialność, wiesz co się z tym wiąże, jakie mogą być konsekwencje jazdy z nieumiejętnym kierowca pędzącym 160km/h. Arabscy współbratyńcy niedoli zdają się być zadowoleni z jazdy jakby byli w wesołym miasteczku i właśnie mieli okazje przejechać się diabelskim młynem. Muzyka arabska płynie z głośników, wydaje się, że głośniej już nie można jej słuchać, wszyscy pogrążeni jakby w hipisowskiej ekstazie i kolejne wyprzedzanie samochodu na granicy wytrzymałości moich nerwów... W końcu nie wytrzymuje i kierowca zbiera solidne upomnienia, do mnie dołącza arab mieszkajacy 31 lat w Brazylii, chyba zdaje się być jednym z niewielu jeszcze trzeźwo myślących. Tak z dusza na ramieniu powracam do Misuraty szczęśliwy, że przeżyłem kolejna podróż.
Oto kilka zdjęć z spaceru po mieście.
*Zdjęcia wspomnianej powyżej pary nie zostały dodane.


 

 

 

 

 

 

 

 




No comments: